
Biorąc pod uwagę, że amerykańska publiczność nie chodzi na filmy polityczne - nie jestem zaskoczony, że ,,Uciekinier'' nie sprzedaje się, jak ciepła bułeczka, lecz jako wada systemu kinematograficznego. Odkąd pamiętam filmy polityczne nigdy nie należały do dochodowych zajęć. Nigdy nie cieszyły się zainteresowaniem, jak komedie romantyczne. Edgar Wright postanowił wskrzesić książkę Stephana Kinga - o proletariackim buncie wobec klasy rządzącej. Problem w tym, że za ekranizacją stoi Hollywood - ta sama klasa społeczna, która nie ma nic wspólnego z przeciętnym Amerykaninem, który żyje za grosze w państwie dla bogaczy. I widać to oderwanie od rzeczywistości w każdym ujęciu - wybuchowe tempo, piękne, niesfatygowane twarze. W głównej roli Glen Powell, który nie pasuje do roli bezrobotnego robotnika budowlanego, który zostaje wykluczony z pracy. Widać, że to osoba nie pasująca do reali przedstawionych - jego sztuczne wypowiedzi, chytry uśmieszek oraz wyrzeźbione ciało przeczy, jakoby reprezentował klasę robotniczą, która walczy o związki zawodowe oraz o lepszy bilans w kieszeni. To typowy aktor wykreowany przez Hollywood, który nie potrafi oddać niuansów czy wcielić się w skórę wystraszonego robotnika walczącego o przetrwanie w dziczy.